Fergie - fuks czy talent?

Od samego początku Fergie była bardzo zdeterminowana – za wszelką cenę chciała trafić do świata showbiznesu i to do tego z najwyższej półki. Zaczęła od wielu castingów. Nieszczęśliwie nie udało jej się dołączyć do Britney Spears i Christiny Aguilery i nie dostała się do „Klubu Myszki Miki”. Jakiś czas później udało jej się jednak trafić do amerykańskiego „Tęczowego Music Boxu”. Zrobiła furorę – temperamentem, swoistą bezczelnością i pewnością siebie. Wkrótce wpadła na pomysł założenia własnego girlsbandu. Dziewczyny z „Wild Orchid” odnosiły sukcesy, Fergie zaczęła bywać na salonach. Podbiła nawet serce Justina Timberlake’a. Dobra passa nie potrwała jednak długo. Energetycznej wokalistce sława zaszumiała w głowie – zaczęły się problemy z amfetaminą i alkoholem. Fergie zniknęła na lata. I wtedy właśnie will.i.am rozpoczął poszukiwania nowej wokalistki do swojej formacji „Black Eyed Peas”, która zastąpiłaby Kim Hill. Początkowo Fergie miała być jedynie „ozdóbką” w zespole, wabikiem dla mężczyzn. Jej charyzma okazała się jednak zbyt wielka, by stłamsić ją do roli dodatku.
Antywojenna piosenka „Where Is The Love” szturmem wdarła się na szczyty list przebojów. Kolejne, „Shut Up”, „Let’s Get It Started”, pokazały, że w zespole gwiazda jest tylko jedna. Ponętna, energiczna i pozbawiona kompleksów Fergie (a właściwie Stacy Ferguson). I wtedy Fergie z impetem wskoczyła na falę i nie miała zamiaru z niej spaść. Trzy lata później od oszałamiającego sukcesu „Black Eyed Peas” piosenkarka postanowiła narobić trochę szumu swoją solową twórczością. Na płycie „The Dutchess” pojawiły się takie hity, jak: „London Bridge”, „Glamorous” czy romantyczne „Big Girls Don’t Cry”. Ponętna i wpadająca w oko powzięła sobie za cel zostać królową Glam Rocka.
Błyszczała na odległość przebrana w różnego rodzaju świecidełka i fantazyjną biżuterię, kusiła, zachęcała dwuznacznym spojrzeniem. Nie do końca zawierzano jej niezwykłemu talentowi, wiedziano jednak, że szumu wokół siebie potrafi narobić, jak mało kto. Solowa płyta przyniosła jej nagrodę Grammy. Teraz mawiają, że Fergie jest współczesną diwą. Wszak jej posągowa figura – ogromny biust i solidne pośladki (połączone oczywiście ze zgrabną sylwetką) przybliżają ją wizerunkowo do największych diw historii amerykańskiego showbiznesu, typu Mariah Carey. Mimo to Fergie jest pod tym względem totalnie nietypowa – w jej uśmiechu widać zawadiacką duszę. Otóż Stacy Ferguson ma niejedno na sumieniu i bynajmniej nie są to rzeczy święte. Jest jednak pracowita. Koncertuje bardzo dużo, bardzo chętnie pokazuje się publicznie, przez co serwisy zarówno muzyczne, jak i plotkarskie oraz czasopisma ochoczo publikują jej zdjęcia i wypowiedzi. Oprócz muzyki wokalistka miała okazję poromansować również z kinem.
Jej charakterystyczną twarz mieliśmy okazję zobaczyć w filmie katastroficznym „Posejdon”, w horrorze akcji Roberta Rodrigueza pt. „Grindhouse: Planet Terror” oraz w świetnym musicalu w gwiazdorskiej obsadzie „Nine”. Zagrały tu między innymi Penelope Cruz i Nicole Kidman. Będąc znacznie młodsza, marzyła o tym, by doścignąć koleżanki po fachu – Britney Spears czy Christinę Aguilerę, które wyprzedziły ją w rywalizacji już na samym początku kariery. Dziś to jednak ona jest wyżej, gdy pozostałą dwójkę nazywa się upadłymi gwiazdami. Swój upadek zaliczyła znacznie wcześniej. I choć nie jest gwiazdą wielkiego formatu, na pewno też nie można odmówić jej wielkiego sukcesu.