Leonardo DiCaprio - aktor ról skomplikowanych

Leonardo DiCaprio jest jednym z najbardziej cenionych współczesnych hollywoodzkich aktorów. To fakt - trudno byłoby zaprzeczyć istnienia tej wielkiej góry poważanych i trudnych ról, w jakie przyszło mu się wcielać w przeciągu ostatnich lat. Ten uroczy zawadiaka, którego pamiętamy z „Titanica”, wyrósł na aktora do zadań specjalnych – ról twardych, ciężkich, charakternych i charakterystycznych w jednym. Rzadko widzimy go w ujęciu komediowym. Jeżeli pojawia się na ekranie, to już z grubej rury. Boski Leo, jak to się zwykło kiedyś o nim mawiać, jest dzisiaj Leonardem na wskroś poważnym. Przypatrzmy się jego ostatnim filmom. Rola J. Edgara Hoovera w filmie Clinta Eastwooda, występ w pokomplikowanej do bólu „Incepcji”, mroczna „Wyspa tajemnic” Scorsese czy smutna i przygnębiająca opowieść w „Drodze do szczęścia” Sama Mendesa.
W tym ostatnim filmie po raz kolejny pojawił się u boku swojej dawnej filmowej partnerki – Kate Winslet. Historia przygnębionych i niespełnionych małżonków zakończona tragedią nie przywiodła na myśl spontanicznego Leo i gorącego uczucia z „Titanica”. DiCaprio z zaznaczonymi zmarszczkami przestał się uśmiechać, jak to robił choćby w „Złap mnie jeśli potrafisz” w komedii Stevena Spielberga. No i do dziś uśmiecha się rzadko. Właśnie na ekrany wszedł kolejny film z główną rolą Leonarda DiCaprio – „Wielki Gatsby”. Z miejsca robi wiele szumu – widownia pyta, czy można się spodziewać kinematograficznego geniuszu, czy raczej pustej bańki i kiczu na potęgę? Bombastyczna scenografia, bajeczne kostiumy, napompowana atmosfera – tym właśnie charakteryzuje się najnowsza produkcja Baza Luhrmanna, znanego z takich filmów, jak: „Romeo i Julia”, „Australia” czy „Moulin Rouge!”.
DiCaprio znowu wcieli się w postać nieszczęśliwego amanta, tyle że tym razem z pełnym portfelem. Popowa papka zmagająca się z klasyką literatury – to interesujący eksperyment, którego recenzje prawdopodobnie będą rozbieżne. Całkiem niedawno widzieliśmy go w karykaturalnej roli, choć wcale nieśmiesznej. Zagrał bowiem postać okrutnego plantatora w „Django” Quentina Tarantino. Mówiło się, że brak nominacji za rolę drugoplanową jest w tym przypadku karygodny. DiCaprio zagrał bowiem brawurowo i nie wydaje się, by schował się w cieniu Christopha Waltza, który w tym roku postawił sobie Oscara na regale. Wciąż zatem czekamy na najważniejszą nagrodę dla Leo. Do tej pory był nominowany trzy razy – za występy w „Krwawym diamencie”, „Aviatorze” oraz „Co gryzie Gilberta Grape’a” sprzed lat. Do Złotych Globów nominowano go aż osiem razy! Statuetkę jak na razie zgarnął tylko jedną – za „Aviatora” właśnie. Może więc teraz? Może to czas „Wielkiego Gatsby’ego”? A jeśli nie – w zanadrzu znajdzie się też kolejny film od Marina Scorsese, znowu z główną rolą DiCaprio. „The Wolf of the Street” ma zadebiutować pod koniec tego roku. A tymczasem Leo udaje się na odpoczynek. Tak przynajmniej twierdzi. Będzie podróżował po świecie i udzielał się charytatywnie. Miejmy jednak nadzieję, że szybko wróci. Utrata tegoż poważnego człowieka kina, byłaby dla Hollywood dość odczuwalna. Leonardo DiCaprio – aktor ról skomplikowanych