Michael Keaton - wielki powrót starego wyjadacza

Czy wiecie, że Michael Keaton tak naprawdę nazywa się Michael… Douglas? Gdy rozpoczynał swoją karierę, był zmuszony przyjąć pseudonim, wszak dwóch Michaelów Douglasów to nawet dla Hollywood za dużo. Swoje obecne nazwisko zawdzięcza Diane Keaton, która wówczas była dla niego inspiracją. Wczoraj, w wieku 62 lat, Michael Keaton odebrał statuetkę Złotego Globu za wszem i wobec chwaloną rolę w „Birdmanie”. W filmie Alejandro Gonzáleza I?árritu niegdyś bardzo popularny aktor wcielił się w postać zapomnianego gwiazdora, który swego czasu zasłynął rolą superbohatera. Brzmi znajomo? Owszem, sam Keaton lata temu z wielkim sukcesem wcielał się w rolę Batmana. Niektórzy wciąż twierdzą, że był w tym lepszy niż Christian Bale, a już na pewno – jego kreacja w niczym nie ustępuje nolanowskiej wizji. Dzisiaj były Batman najwyraźniej wraca do łask. Pierwsze kroki w filmowym świecie Keaton zaczął stawiać w latach 70. Pracował wówczas w lokalnej telewizji jako dyżurny planu, a także jako techniczny przy realizacji programu dla dzieci. Był również niezłym kabareciarzem. Zadebiutował malutką rólką w operze mydlanej pt."Mary Hartman, Mary Hartman", w której swoją karierę zaczynał również David Letterman. Jakiś czas później wziął udział w kręceniu serialu "Working Stiffs", reżyserowanego przez Penny Marshall, w którym wystąpił również James Belushi. Wkrótce zagrał też w nominowanej do Oscara krótkometrażówce pt."A Different Aproach”. Potem przyszły lata osiemdziesiąte, a jego kariera nabrała rozpędu. Początek hollywoodzkich występów Keatona to przede wszystkim role w komediach, w których jawił się jako sympatyczny amant i ulubieniec kobiet. Jedną z najbardziej sztandarowych jest oczywiście „Pan Mamuśka”, która swego czasu rozmiękczała serca damskiej części publiczności. Z poczuciem humoru i dystansem Keaton stał się znakiem rozpoznawczym takich produkcji, jak: „Niebezpieczny Johnny”, „O mały włos” czy „Wielki skok”.
Wielką szansą, by wyjść z powoli formułującego się schematu, było zaproszenie od Tima Burtona do występu w kultowym już filmie pt. „Sok z żuka”. Dzięki makabrycznej charakteryzacji i wcześniej niezauważalnej u aktora charyzmie, jaką Keaton pokazał w roli Beetlejuicea, Hollywood na oścież otworzyło się na jego postać. Niedługo potem Keaton został Batmanem. Dwie części filmu o Człowieku Nietoperzu przyniosły Burtonowi wielki sukces, a grający w nich aktorzy (Kim Basinger, Jack Nicholson, Michelle Pfeiffer, Danny DeVito i oczywiście Michael Keaton) stali się ulubieńcami publiczności. Odtwórca postaci obrońcy Gotham mógł wówczas przebierać w rolach, jego wybory nie zawsze były jednak szczęśliwe.
Bo chociaż aktor zagrał w takich głośnych tytułach, jak: „Zawód: dziennikarz” Rona Howarda czy „Jackie Borwn” Quentina Tarantino, z reguły pojawiał się na ekranie jako uwielbiany przez kobiety poczciwiec („Miłosne wybory”, „Mężowie i żona”, a nawet „Jack Frost”, gdzie wcielił się w…bałwana). Dalej, mimo kilku wzlotów (jak na przykład „Na żywo z Bagdadu”) nie było lepiej. Kogóż dzisiaj interesują takie produkcje, jak: „Córka prezydenta”, „Garbi – Super bryka” czy „Ostatni raz”? Ostatnio jednak w karierze Michaela Keatona dało się zauważyć ożywienie. Aktor zaczął powracać na plan głośnych, choć nienajlepszych produkcji („Need for Speed” czy remake „RoboCopa”), aż wreszcie zaskoczył wszystkich brawurową rolą w niemniej brawurowym, frapującym, oryginalnym i zaskakującym „Birdmanie”.
Czyżby kariera jednego z królów lat 80. miała szansę zmartwychwstać? Oceńcie sami! „Birdman” wejdzie na ekrany polskich kin już 23 stycznia.