2012.08.28// D. Jędrzejewska
Wielkich, oscarowych przegranych nazwisk jest zdecydowanie więcej. W końcu gala rozdania odbywa się jedynie raz do roku, a pretendentów do statuetki zawsze jest wielu. Wybraliśmy piątkę popularnych aktorów, którzy o nagrodę otarli się nie raz, nie dwa – a parę razy. Mimo wybitnej popularności i rozpoznawalności nie przyszło im się z niej jednak cieszyć. Jeszcze.
Leonardo DiCaprio
Byłoby niesprawiedliwie napisać o tym aktorze, że jest wielkim przegranym. Co prawda, nie dzierżył jeszcze Oscara w ręce i nie wygłaszał radosnego przemówienia na corocznej gali Akademii – jego dorobek mówi jednak sam za siebie. Nominowano go do tej pory trzy razy. Pierwszy raz w 1994 roku na długo przed premierą głośnego „Titanica”. Zagrał wtedy u boku Johnny’ego Deppa rolę upośledzonego umysłowo chłopca w interesującym „Co gryzie Gilberta Grape’a”.
Wypadł niezwykle wiarygodnie i okazał się świetnym aktorem, co udowadniał jeszcze parokrotnie przed wielkim sukcesem monumentalnego dzieła Jamesa Camerona. Będąc jeszcze chłopcem „zaliczył” świetne role w „Chłopięcym świecie” czy „Pokoju Marvina”. I chociaż po sukcesie „Romeo i Julii” i „Titanica” widziano w nim młodzieżowego amanta, on szybko zamazał tę opinię.
Ponownie nominowany był przy okazji „Aviatora” i „Krwawego diamentu”, zagrał świetnie w „Drodze do szczęścia”, „Wyspie tajemnic” czy „Gangach Nowego Jorku”. Bez ryzyka można przewidzieć, że boski „Leo” zgarnie jeszcze statuetkę – może nawet niejedną. W przygotowaniu są kolejne świetne filmy z jego udziałem – „The Wolf of Street” Scorsese, „Wielki Gatsby” czy biograficzny film o Franku Sinatrze.
John MalkovichNaprawdę możemy się głowić i zastanawiać dlaczego John Malkovich jeszcze nigdy nie został nagrodzony Oscarem. To aktor nie tylko interesujący, utalentowany, ale wybitny.
Nominowany był dwukrotnie – pierwszy raz w 1984 roku za drugoplanową rolę w „Miejsca w sercu” z Sally Field, Dannym Gloverem i Edem Harrisem, drugi – za rewelacyjne „Na linii ognia” z Clintem Eastwoodem (za tę rolę nagrodzono go Złotym Globem). Trudno nie wspomnieć o jego świetnych rolach w filmach wojennych: „Pola śmierci” Rolanda Joffe czy „Imperium słońca” Stevena Spielberga (tutaj karierę rozpoczynał młodziutki Christian Bale), nie mówiąc już o przejmujących „Myszach i ludziach”, gdzie wcielił się w rolę niedorozwiniętego umysłowo Lenniego.
Niezaprzeczalnie świetne kreacje tworzył w „Niebezpiecznych związkach” z Michelle Pfeiffer i Keanu Reevesem, „Marry Reilly” z Julią Roberts i Glen Close (zagrał tu Dr Jekylla i pana Hyde’a), „Być jak John Malkovich” i „Jennifer 8” z Umą Thurman i Andym Garcią. CV Malkovicha jest wypchane do granic możliwości, on natomiast ostatnio zagrał w „Transformersach 3” – za których raczej nagrody nie mogli mu przyznać.
Edward Norton Czyżby Edward Norton przegapił już swoją szansę?
Trudno powiedzieć –dopiero co przekroczył czterdziestkę, ma szanse wzbogacić swoją filmografię o jeszcze niejedna wielką rolę. Dzisiaj mu jednak trochę nie idzie, krótko mówiąc – nie zachwyca. A zaczynał świetnie. Akademia nominowała go już za jego debiut, dostrzegając w Nortonie wybitny talent. Przejmująca rola w świetnym thrillerze z Richardem Gere pt. „Lęk pierwotny” nie mogła pozostać niezauważona. Norton pokazał swoje wariackie oblicze, świetnie potrafił grać niespełna rozumu, niebezpiecznego szaleńca, oddawać na ekranie ogromną pasję – będzie to robił jeszcze nie raz. Po „Lęku” przyszły kolejne niebanalne role – „Wszyscy mówią kocham Cię” Allena czy „Więzień nienawiści” (ang. „American History X”, druga nominacja).
Doskonale pamiętamy „Podziemny krąg” z Bradem Pittem, „25. godzinę”, kobiety płakały niegdyś na „Malowanym welonie”. Wypada więc spytać - co dalej Panie Norton? My przecież chcemy więcej! My chcemy brawurowych ról, lepszych niż te w rzemieślniczych sensacjach.
Tom Cruise Wielu puknie się w głowę, widząc Cruise’a na takiej liście. Wydaje mi się jednak, że przyczyną niechęci mógłby tu być nie domniemany brak talentu, ale niezwykle irytujący charakter gwiazdora, jego wkurzająca biografia i ten nienaturalnie radosny uśmieszek.
Tymczasem Cruise to świetny aktor – owszem, zdarzały mu się wpadki, wiele jednak ról zagrał z piekielnym błyskiem oku i brawurą. Zaczynał w młodzieżowych filmach typu „Ryzykowny interes” czy „Tracąc to” – wtedy był idolem nastolatek i kobiet, mimo niezbyt imponującego wzrostu czarował jak mało kto.
Zaczarował totalnie w „Top Gunie” – wtedy już można było przypuścić, że wyrośnie z niego coś dobrego. Film Tony’ego Scotta być może nie zasłużył na nagrodę Akademii, zapadł nam jednak wszystkim wzorowo w pamięć. Kiedy pomiędzy wiejącymi romantyzmem „Koktajlem” czy „Szybkim jak błyskawica” wystąpił w przejmującym „Urodzonym 4 lipca” mogliśmy się przekonać w 100%, że nie mamy do czynienia jedynie z amantem.
Nie sposób przyczepić do jego roli w „Firmie”, a należy docenić „Jerry’ego Maguire’a” czy rewelacyjną „Magnolię” (w której zupełnie nie przypominał dawnego łamacza niewieścich serc). Dziś, mimo kontrowersji związanych z życiorysem, wraca na piedestał. Znowu zarabia ogromne pieniądze, gra często i mimo fochów niektórych – wygląda na to, że przez kolejne lata na ekranie będziemy go oglądać niemalże co chwilę.
Brad PittKolejny amant wśród wymienionych, ulubieniec kobiet, a przy tym świetny aktor. Pitta podobnie jak Cruise’a nominowano do Oscara trzy razy.
Ostatnio zaledwie w zeszłym roku za dramat sportowy pt. „Moneyball”, wcześniej za czarujący „Przypadek Benjamina Buttona”, a jeszcze wcześniej (długo wcześniej) za „12 małp” Terry’ego Gilliama – za rolę tą nagrodzony został Złotym Globem. W karierze przytrafiło mu się wiele dobrych kreacji. Przypomnijmy sobie „Kalifornię” sprzed lat czy „Rzekę życia”. Dobry był w „Uśpionych”, „Fight Clubie” czy „Siedem”. Być może w zdobyciu najwyższego wyróżnienia przeszkadza mu nienaganna, katalogowa wręcz uroda, może łatwiej by było, gdyby był brzydszy? Niestety zdarzało mu się czasem wpaść w konwencję swojej „twarzy”, grając miałkie role w „Joe Blacku” czy „Troi”. Teraz jednak regularnie daje popis swoich umiejętności – patrz: wcześniej wspomniany „Moneyball” czy „Bękarty wojny” Tarantino.
Przed nami jeszcze parę ciekawych kreacji Pitta (najbliższa w „Zabić, jak to łatwo powiedzieć”). Aktor zapowiedział jednak niedawno, że zamierza grać jedynie do pięćdziesiątki. Przełomowe urodziny już niedługo – czy to znaczy, że stracimy świetnego aktora? I czy taki okres czasu wystarczy, by nareszcie sięgnąć po statuetkę?