Sam Worthington - aktor na krawędzi

Epoka „niezniszczalnych” kiedyś się skończy. Choć i tak przeciąga się niemożliwie długo, a na ekranie wciąż pojawia się Bruce Willis, do łask wracają Arnold Schwarzenegger czy Sylwester Stallone, a w kinie akcji rządzi ich młodszy kolega – Jason Statham, trzeba szykować następców, czołowe twarze „męskich” filmów, aktorów, których za wiele lat będziemy nazywali kultowymi i oldschoolowymi. Czy do takiego miana może aspirować Sam Worthington? Dzisiaj ma dopiero 35 lat i za sobą parę ról twardzieli i bohaterów. Raczej nie pojawia się w romantycznych filmach, choć i tu zdarzają się wyjątki. Jak pokieruje swoją karierą? I czy uda mu się w Hollywood zatrzymać na dłużej? Nadzieje są spore, czas je zweryfikuje. Ostatnio zagrał w thrillerze pt. „Człowiek na krawędzi”, który zadebiutował w Polsce z początkiem roku. Komentatorzy na portalach filmowych recenzują produkcję w ten sposób: „Podczas seansu polecam wyłączyć mózg, a będzie całkiem przyjemnie”. Całość częstuje nas porządną, ekranową rozróbą – bez głębszych motywów i drugiego dna.
Do twardych filmowych „wcieleń” przygotowała aktora jedna z najgłośniejszych jego ról, czyli występ w kontynuacji kultowego „Terminatora”, tym razem opatrzonego podtytułem „Ocalenie”. Wcielając się w postać niepokornego Marcusa Wrighta, zwrócił na siebie uwagę i otworzył drogę do Hollywood. Tego, pełnego akcji. Chociaż słynny „Avatar” w reżyserii Jamesa Camerona filmem akcji nie był (przynajmniej nie do końca), Worthington również nie zagrał tu romantycznej roli, a przynajmniej nie w tym sensie, jaki znamy z typowo romantycznych produkcji. Jego Jake Scully wciela się w postać byłego komandosa, rozczarowanego życiem, nieokiełznanego i pełnego buty. I przecież na takiego wygląda. Silna sylwetka, twarda szczęka, fryzura żołnierska, twarde mięśnie, chłodne spojrzenie. Złośliwi mówią, że Sam jest nieco drewniany. Pytanie tylko: któryż z ekranowych twardzieli tak naprawdę choć trochę taki nie był? Występ w najbardziej kasowym filmie w historii uczynił z niego gwiazdę. Teraz miały się posypać kolejne, interesujące role. I tak, rok po „Avatarze” Worthington nie spoczął na laurach i pokazał się w dobrych filmach. Wspomnieć należy tu o świetnie przyjętym przez krytykę „Długu” w reżyserii Johna Maddena, gdzie pojawiła się również Jessica Chastain, a także Helen Mirren. Pełna napięcia akcja, sprawna fabuła, a dodatkowo dobra gra aktorska sprawiły, że film na pierwszy rzut oka skromny, podbił serca masy kinomanów.
W „Zeszłej nocy” z kolei Worthington wcielił się w postać przykładnego męża Keiry Knightley, na którego ochotę ma piękna i ponętna Eva Mendes. Uwikłany w sprawy sercowe na ekranie wypada nadal twardo, a nieco ograniczona paleta w obrębie mimiki udowadnia, że Worthington silnie rozwiniętego talentu dramatycznego niestety nie posiada. Z Jessicą Chastain przyjdzie mu się jeszcze spotkać na planie kryminału pt. „Texas – pola śmierci”. Zagra również w niskobudżetowym „Drifcie”. Z kolei jego kolejną, sztandarową rolą okaże się wcielenie Perseusza w „Starciu Tytanów” i „Gniewie Tytanów”. Tutaj posągowa sylwetka aktora pasowała jak ulał. Co dalej? Już za niedługo powinniśmy go zobaczyć w takich filmach, jak wojenny „Thunder Run” z Gerardem Butlerem oraz w kolejnej typowej produkcji akcji pt. „Ten” z Schwarzeneggerem.
No i będą kolejne „Avatary”. Worthington ma szansę stać się bardziej wyrazisty. To jest ten moment, którego w życiu pragnął. Jeszcze nie tak dawno balansował na krawędzi życia. Mieszkał w samochodzie i nie miał pieniędzy. Czy wykorzysta więc tę wspaniałą szansę, którą wypracował sobie własnymi rękami i męską aparycją? O tym jak zwykle zadecydują widzowie.