Casting na superbohatera. Wyjątkowo gorący temat

Moda na adaptacje komiksów wciąż trwa, chociaż… gdyby się tak zastanowić, to nie wiadomo, czy widzowie naprawdę sami z siebie łakną kolejnych tego typu produkcji, czy zostali po prostu tego nauczeni. Wraz z kolejnymi filmami na podstawie komiksów, regularnie zasila się w Hollywood grono aktorów, którzy na swoim koncie mają superbohaterską rolę. Producenci od jakiegoś czasu unikają wyborów tendencyjnych i oczywistych, raczej zaskakując nas kolejnymi castingowymi strzałami. Czy wszystkie będą trafione? Które okażą się totalnym niewypałem? Mimo że Marvel specjalizuje się w mnożeniu nowych, superbohaterskich filmów, to właśnie bardziej wyważone i stonowane DC zasłynęło ostatnimi czasy z najbardziej nieoczekiwanego castingu. Przypomnijmy sobie burzę, jaka się rozpętała po tym, gdy Ben Affleck został okrzyknięty nowym Batmanem. Brak zaufania do jego umiejętności wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze: Affleck nie jest powszechnie uważany za aktora dobrego, niektórym wydaje się zbyt drewniany, „mulasty”, bez charyzmy. Po drugie: źle świadczy o nim jego superbohaterskie portfolio – rola Daredevila zapisała się w nim obrzydliwie rażącą kreską i nikt o niej teraz nie chce zapomnieć. Po trzecie: do tej pory z rolą Batmana świetnie radził sobie Christian Bale, nieco bardziej tajemniczy, mroczniejszy, wyciszony. Affleck zapewnia, że warto mu dać szansę. Czy rzeczywiście, przekonamy się w marcu 2016 roku, kiedy film wejdzie do kin. Nieoczywiste, castingowe wybory wcale nie muszą być chybione. Przypomnijmy sobie choć „Mrocznego Rycerza”, w którym arcytrudną rolę Jokera zagrał nieżyjący już Heath Ledger. Nikt tak naprawdę nie wierzył, że ten młody, pełen uroku (a nie mroku) idol wielu kobiet na całym świecie będzie w stanie podołać aż tak ciężkiej roli.
A jednak! Dzisiaj jego kreację uważa się za objawienie, jeden z najlepszych występów na ekranie w całej historii filmu!
Ostatnie pozytywne zaskoczenie, tym razem w kuźni Marvela, przyniósł występ Chrisa Pratta w „Strażnikach Galaktyki”. Co prawda aktor, nie tak bardzo rozpoznawalny, miał zadanie ułatwione – zagrać bohatera komediowego, pyszałka i kawalarza w filmie, od którego trudno było mieć jakiekolwiek oczekiwania. A to przecież łatwiejsze od wcielania się w postać, którą wszyscy znają i uwielbiają z filmu, na który czeka cały świat. Niemniej jednak Pratt i tak wydawał się nie najlepszym wyborem do wykonania takiej misji – w Hollywood nie uważany raczej za amanta, ale za mającego problemy z nadwagą nieszkodliwego wesołka, na superbohatera tak czy siak nie pasował.
Ale tylko na pierwszy rzut oka. Po wyrobieniu imponującej muskulatury okazało się, że kostium superbohatera leży na nim jak ulał, a dziewczyny są w stanie wzdychać i piszczeć z radości. Udało się! Pratt z dumą dołączył do grona marvelowskich superbohaterów. Teraz czas na kolejnych. Dziwić może również młoda i na swój sposób „wątła” obsada nowej „Fantastycznej Czwórki”. W głównych rolach, prócz uroczej Kate Mary, wystąpią: Miles Teller znany raczej z występów w dramatach, komediach, filmach młodzieżowych („nieletni/pełnoletni”, „Whiplash”, „Cudownie tu i teraz”, „Ten niezręczny moment”, „Niezgodna”), dość specyficzny z urody Jamie Bell („Moja droga Wendy”, „Jane Eyre”, „Snowpiercer”, „Brud”) oraz znany z seriali i niszowych produkcji Michael B. Jordan („Kronika”, „Fruitvale”, „Parenthood”, „Prawo ulicy”). Być może jednak w tym tkwi sukces obsady – aktorzy w niej dobrani są świetni i mają na swoim koncie niemałe sukcesy, jednak są również świeży i jeszcze mało rozpoznawalni. Nie zdążyli się wyeksploatować na tyle, by kojarzyć nam się z jakimiś konkretnymi, mocnymi postaciami. „Fantastyczna czwórka” zadebiutuje latem przyszłego roku. Wcześniej odbędzie się jednak premiera „Ant-Mana”, kolejnej dość osobliwej produkcji od Marvela. Tym razem na głównego bohatera został tu wybrany Paul Rudd, aktor znany przede wszystkim z ról komediowych i… romantycznych. Występował przede wszystkim w takich tytułach, jak: „Moja miłość”, „Legenda telewizji”, „40-letni prawiczek”, „Niespełnione pragnienia”, „Stara miłość nie rdzewieje”, „Jak złamać 10 przykazań”, „Wpadka”, „Nigdy nie będę twoja”, „Nawiedzona narzeczona”, „Stary, kocham cię”, „Skąd wiesz?”, „40 lat minęło”, „Nasz brat idiota”, „Raj na ziemi” czy „Czas na miłość”. Filmografia owszem, szeroka, ale czy pasująca do superbohatera?
Nie wszystkim podoba się również zaangażowanie Ryana Reynoldsa do głównej roli w „Deadpool” Marvela, szczególnie że aktor, ma już na koncie pewien niechlubny, komiksowy epizod. To on grał niegdyś Green Lanterna i niekoniecznie ma się po co tym chwalić. Adaptacje komiksów weszły na wyższy poziom, niż to miało miejsce jeszcze dekadę temu. Od czasów pierwszego nolanowskiego Batmana filmy o superbohaterach stały się mniej tendencyjne, robione lżejszą ręką i z większą wyobraźnią. Być może więc warto zaufać obecnym, nie do końca oczywistym castingowym wyborom?